Witold Kula, Nina Assorodobraj-Kula, Marcin Kula, Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-1891

Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, Instytut Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich UW, Biblioteka Iberyjska

W czasach, gdy najnowsze migracje Polaków do krajów Unii Europejskiej są przedmiotem licznych badań naukowych i publicznej dyskusji, trafieniem we właściwy moment wydaje się ponowna publikacja Listów emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-1891 autorstwa Witolda Kuli, Niny Assorodobraj-Kuli i Marcina Kuli. Historia tego dzieła sięga roku 1941 roku, gdy Witold Kula, historyk i wykładowca tajnej Wolnej Wszechnicy Polskiej, a później profesor Uniwersytetu Warszawskiego, odkrył kilka skrzyń XIX-wiecznych listów w warszawskim Archiwum Akt Dawnych. Razem ze studentami zajął się ich inwentaryzacją, przepisywaniem i odszyfrowywaniem, gdyż większość z nich była mało czytelna i pisana z błędami. Były to listy emigrantów z Królestwa Polskiego (z trzech powiatów guberni płockiej, graniczącej z Prusami Wschodnimi) do Brazylii, USA, a także Wielkiej Brytanii. Pisane jeszcze z drogi lub z miejsca przeznaczenia nigdy nie trafiły do adresatów. Skonfiskowała je poczta, bo rosyjscy cenzorzy uznali je za nakłaniające do emigracji.

Opatrzone stustronicowym wstępem Listy… ukazały się po raz pierwszy w 1973 roku. Prof. Witold Kula, jego żona, profesor socjologii Nina Assorodobraj-Kula oraz syn historyk i późniejszy profesor Marcin Kula pogrupowali korespondencję według kierunku emigracji.

Większość autorów 367 listów to niewykształceni chłopi. Część, jako niepiśmienna, dyktowała je innym osobom, nazywanym przez nich „pisennikami”. Kilkadziesiąt listów napisano w jidysz, kilka po litewsku, niemiecku i rosyjsku. Książkę wzbogaciły kopie niektórych listów i ulotek kompanii okrętowych, zestawienia dotyczące wysłanych biletów i przekazów pieniężnych oraz kopert, z których listy zaginęły.

Listy… są niepowtarzalnym zbiorem materiałów źródłowych dokumentujących wczesną fazę tzw. gorączki brazylijskiej, czyli masowej fali emigracji Polaków za Ocean, do Brazylii, a w jeszcze większej liczbie do USA. Dzisiejsi czytelnicy, w szczególności ci, którzy w ostatnich latach mówili o olbrzymiej fali emigracji Polaków po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej, powinni zdać sobie sprawę z rozmiarów tamtego zjawiska. Od drugiej połowy XIX wieku do I wojny światowej tylko do USA trafiło od 3,5 do 4 mln Polaków. Jak pisze w książce Polska emigracja zarobkowa w Stanach Zjednoczonych Ameryki 1865-1914 Florian Stasik, zjawisko to dotyczyło „ponad jednej piątej społeczeństwa polskiego, które w drugiej połowie XIX i początku XX wieku z różnych przyczyn opuściła ziemie polskie, udając się ‘za chlebem’ do Stanów Zjednoczonych”. To tak, jakby dziś wyjechało prawie 8 mln Polaków.

Była to pierwsza tak wielka fala emigracji z ziem polskich i pierwsza zaoceaniczna emigracja z przyczyn ekonomicznych. Rozpoczęli ją w latach 1870. Polacy z Prus, a od lat 1880. emigrowali przede wszystkim Polacy z Królestwa Polskiego i Galicji.

Autorzy zebranych listów nie byli pierwszymi Polakami za Oceanem. Wyprzedzili ich emigranci polityczni, którzy trafiali tam już od końca XVIII wieku. Jak piszą Halina Janowska i Irena Spustek (1977: 19) we wstępie do wydanych przez Instytut Gospodarstwa Społecznego Pamiętników emigrantów. Stany Zjednoczone, tamta emigracja miała jednak zupełnie inny charakter. „Niewielka liczebnie, nasilająca się jedynie po każdorazowej klęsce narodowej (…) emigracja ta składała się z ludzi o stosunkowo wysokim poziomie intelektualnym, nierzadko wysokim statusie społecznym i dużym na ogół wyrobieniu politycznym”. Dopiero fala emigracji, którą dokumentują Listy…, była na tyle duża, by stać się zaczątkiem amerykańskiej Polonii, jak sami emigranci zaczęli siebie nazywać (Kuniczak: 204).

Polacy, a także m.in. Włosi, przybyli do USA dość późno. Wcześniej w Ameryce zjawili się licznie Brytyjczycy, Niemcy, Irlandczycy. Kolejność imigracji i profil przybywających przesądziły o ich pozycji. Miały zasadniczy wpływ na losy następnych pokoleń, włącznie z dzisiejszymi, na stosunki społeczne w USA i wykształcanie się pewnych instytucji społecznych. Nadal interesują więc badaczy. Tym bardziej cieszy istnienie zbioru dokumentów źródłowych, który pozwala poznać tamtych emigrantów.

Listy… nie są jedynym tego typu zbiorem. Gdy ich autorzy opracowywali swe znalezisko, do klasyki socjologii należało już dzieło Williama I. Thomasa i Floriana Znanieckiego The Polish Peasant in Europe and America, którego zasadniczą częścią także były listy. Listy… różnią się jednak od niego pod kilkoma zasadniczymi względami. Po pierwsze, materiały w nich zawarte pochodzą z okresu o około 30 lat wcześniejszego, ilustrują więc o wiele lepiej wczesny okres emigracji z ziem polskich za Ocean. Inaczej niż praca Thomasa i Znanieckiego, zostały opublikowane po polsku. Dzięki temu zachowały się charakterystyczne cechy języka i ortografii (czy też raczej dowody dramatycznej nieznajomości ortografii), jaką posługiwali się w tamtym czasie polscy chłopi. Zbiór jest więc nieocenionym źródłem dla badaczy historii języka polskiego.

Zbiór Thomasa i Znanieckiego zawiera przede wszystkim listy pisane do Ameryki, a recenzowany zbiór – z Ameryki lub z drogi do niej. Autorzy to w większości osoby, które wyemigrowały bardzo niedawno, nadal myślący w kategoriach polskiej wsi końca XIX wieku i z nią porównujący Brazylię lub USA. Listy są więc bardzo bogatym materiałem źródłowym dla historyków i socjologów badających mentalność i warunki życia chłopów tamtej epoki. Miarą dobrego życia jest dostępność żywności i prostych przedmiotów, np. ubrań. Ci, którym się powiodło, zachwalają np., że „co w krają pan zje w niedziele to w Ameryce prosty chłop zje w sobote” (list nr 83 z USA).

Większość listów ma formę, którą Thomas i Znaniecki nazwali bowing letter, czyli „listu z ukłonami”. Zaczynają się od takiego samego powitania, jakie wygłaszał gość przychodzący osobiście do domu, np. „Wstępujemy w Wasze progi i witamy Was temi słowy niech bęndzie pochwalony Jezus Chrystus!” (list nr 111 z USA), a kończyły długą listą pozdrowień dla wymienianych z imienia lub nazwiska członków rodziny, znajomych i sąsiadów. Taka formuła miała, jak podkreślają autorzy, potwierdzić, że piszący, choć znajduje się daleko, nadal jest członkiem tamtej społeczności i czuje się z nią solidarny.

Z dzisiejszej perspektywy uderzające jest, jak piszący traktują fundamentalne życiowe zdarzenia, takie jak małżeństwo, posiadanie dzieci czy śmierć. Prośba o przysłanie kandydatki na żonę znajduje się czasem w dalekiej części listu i często podyktowana jest względami praktycznymi. Śmierć zarówno dzieci, jak i dorosłych piszący traktują jako niemal zwykłą rzecz (list nr 48 z Brazylii: „gdy jest moja matka przy życiu proszę ją poratować, a gdyby już zmarła to przywieźcie moją siostrę”; list nr 50 z Brazylii: „Możecie sobie wystawić, gdyśmy wsiedli na okręnt było nasz przeszło 1800 osób a z tych umarlo 4-ro dzieci od piersi, a urodziło się 7 więc nie było wielki różnicy”; list nr 68 z Brazylii: „zdrowie nasz nie nojzgorsze, ale Franuś to pewno zić nie będzie”).

Kwestie religii najwyraźniej miały dla piszących zasadnicze znaczenie: opisują budowę polskich kościołów na obczyźnie, sposób obchodzenia katolickich świąt, odpowiadają rodzinom niepokojącym się, czy można tam należycie przestrzegać zasad katolicyzmu. Niektórzy dają też dowody polskiego patriotyzmu, opisując np. obchody polskich świąt narodowych i śpiewanie polskich pieśni patriotycznych, co było możliwe tylko na emigracji.

Piszący niedawno przeprawili się przez Atlantyk i udzielają rad członkom rodzin lub znajomym, którzy mają pójść w ich ślady. Musieli najpierw nielegalnie lub pod fałszywym pretekstem przekroczyć granicę między Królestwem Polskim a zaborem pruskim, potem dotrzeć pociągiem „do wody”, czyli najczęściej do Bremy lub Hamburga, a następnie przeprawić się przez ocean i na miejscu odnaleźć czekającą na nich rodzinę lub przyjaciół. W Brazylii często oznaczało to kolejną podróż statkiem, a następnie wozami lub wręcz na piechotę. Cała podróż potrafiła więc trwać 2-3 miesiące. Czytając wskazówki przekazywane przyszłym podróżującym czasem aż trudno uwierzyć, że autorzy listów w ogóle dotarli na miejsce. Sposobem, by trafić na właściwy statek w Bremie czy Hamburgu, były np. ulotki odpowiedniej kompanii okrętowej zatknięte za czapkę, które były sygnałem dla agentów tej kompanii. Piszący nagminnie przekręcali nazwy miast i adresy, np. w jednym z listów wysepka i obóz przejściowy Castle Garden, gdzie trafiali wysiadający ze statków w Nowym Jorku, to Kesosgorda (list nr 180). Jeden z piszących podaje nazwę swej miejscowości jako „Sołt Wilicz [South Village?]” (list nr 193), inny (list nr 110) – jako Mylwałki zamiast Milwaukee. Piszący z USA twierdzi, że „do Brazeli to nie jest blisko, bo Brazelia jest koło Afryki” (list nr 192).

Listy… są także ważnym źródłem wiedzy na temat stosunków etnicznych, w szczególności polsko-żydowskich, w Królestwie Polskim. Wśród 367 listów jest 79 pisanych w jidysz. Autorzy zwracają uwagę na fakt, że Polacy i Żydzi, choć jedni i drudzy długo wyliczają w swych pismach kogo pozdrawiają, nigdy nie pozdrawiają przedstawicieli tej drugiej narodowości. Sugeruje to życie dwóch narodów obok siebie, lecz bez bardziej osobistych kontaktów.

Żydowskim listom poświęcono we wstępie tylko dwie strony. Autorzy podkreślają, że po przetłumaczeniu w wielu sprawach brzmią one podobnie do polskich – emigranci tak samo niepokoją się o zdrowie, o pracę, o to, czy na emigracji będą mogli praktykować swoją religię. Same listy, moim zdaniem, zwracają jednak bardziej uwagę na odmienność losów, wykształcenia i stylu życia żydowskich mieszkańców tamtych terenów. Inny był tryb życia Żydów niż Polaków na terenach polskich i inny pozostał na emigracji. Wielu zatrudniało się w rzemiośle i handlu, choć nie brakowało także pracujących podobnie do Polaków np. w fabrykach w USA. Listy w jidysz pochodzą wyłącznie z USA (lub drogi do USA) i Wielkiej Brytanii. Nie ma żadnego z Brazylii, zapewne dlatego, że celem tamtejszej emigracji była uprawa roli, którą Żydzi zwykle się nie trudnili. Styl listów w jidysz sugeruje często wyższy stopień obycia piszących ze słowem pisanym (choć tu porównanie jest utrudnione, bo listy polskie przytoczone zostały w oryginalnej pisowni, a listy w jidysz zostały przetłumaczone na polski, więc nie sposób ocenić poprawności oryginału).

W roku 1973, gdy po raz pierwszy ukazywały się Listy…, sytuacja polityczna nie sprzyjała zapewne obszerniejszej analizie historii polskich Żydów. Dziś listy mogą jednak posłużyć jako bogate źródło wiedzy na ten temat.

Dwie fale migracji – tę, której świadkami byliśmy ostatnio po wejściu Polski do Unii Europejskiej, i tę, której członkami byli autorzy listów – ze względu na odmienność czasów, kierunki emigracji, sposób przemieszczania się i profil samych wyjeżdżających – różni wiele. XIX-wieczni migranci polscy stanowili wyjątkowo jednorodną grupę społeczną. Jak podają we wstępie do Pamiętników emigrantów Janowska i Spustek (1977), 85 do 90 proc. z nich pochodziło ze wsi, i to jej biedniejszych warstw – proletariatu, małorolnych chłopów, 4-5 proc. było robotnikami przemysłowymi, 5 proc. – rzemieślnikami, a tylko 0,1 proc. inteligencją zawodową (1977: 30). Wśród emigrantów z Polski do USA w 1900 roku tylko 23 osoby należały do inteligencji zawodowej (dla porównania, wśród Niemców było to 1 096 osób, wśród Włochów – 826, wśród Anglików – 351) (1977: 31). Czytając listy chłopów-analfabetów czasem aż trudno sobie uświadomić, że w tym samym czasie w Kalifornii bohaterki Szekspira grała Helena Modrzejwska, Henryk Sienkiewicz pisał swe Listy z podróży do Ameryki, a w nowojorskim Carnegie Hall koncertował Ignacy Paderewski.

Tamta imigracja była więc diametralnie inna niż obecna, która jest o wiele bardziej zróżnicowana, jeśli chodzi o poziom wykształcenia i wielkość miejscowości pochodzenia. Odwrotnie niż przed ponad wiekiem, w ostatniej fali migracji po wejściu Polski do UE odsetek osób z wykształceniem średnim i wyższym jest wśród emigrantów większy niż w całej populacji Polski. Szczególnie widać to w Wielkiej Brytanii, Irlandii, a także USA (Grabowska-Lusińska, Okólski 2009: 113). Dzisiejsi migranci nadal pochodzą w dużej części ze wsi, lecz także z wielkich miast (Grabowska-Lusińska, Okólski 2009: 102). W ostatnich latach kilka zespołów badaczy próbowało stworzyć typologię współczesnych polskich migrantów, biorąc pod uwagę cel i czas trwania emigracji. Na przykład, prof. John Eade z zespołem (Eade, Drinkwater, Garapich 2007) podzielili emigrantów na „bociany” (storks), czyli migrantów cyrkulacyjnych, „chomiki” (hamsters), czyli tych, którzy chcą zebrać za granicą kapitał, by go wykorzystać w Polsce, „poszukiwaczy” (searchers), którzy celowo pozostawiają swe opcje otwarte, i „pozostających” (stayers), czyli tych którzy chcą pozostać w nowym kraju na stałe. Z kolei prof. Godfried Engbersen z Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie podzielił emigrantów na 4 kategorie ze względu na stopień – mocny lub słaby – ich przywiązania do kraju wysyłającego i przyjmującego (Grabowska-Lusińska 2012). Z oczywistych względów migranci sprzed ponad wieku nastawieni byli głównie na pozostanie w kraju docelowym, a ich więzy z miejscem pochodzenia szybko się osłabiały. Nawet wśród tamtych emigrantów, szczególnie w USA, można jednak dostrzec prekursorów współczesnych „bocianów” (którzy np. zamierzali wrócić do kraju na zimę, gdy w USA było trudno o pracę) i „chomików” (którzy chcieli zgromadzić pieniądze i wrócić). Niektórzy próbowali na odległość zarządzać swym gospodarstwem w kraju, najwyraźniej w nadziei, że do niego powrócą. 

Dla czytających Listy… dziś, w epoce darmowych telefonów internetowych typu Skype i tanich linii lotniczych, z pewnością uderzająca będzie „bezpowrotność” emigracji, jak postrzegali ją sami emigranci, szczególnie ci, którzy udali się do Brazylii. Wielu wyrażało nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczą swych rodziców, żony lub innych krewnych. Inni zdawali się wręcz pogodzeni z tym, że tak się nie stanie. List nr 104 ze Stanów Zjednoczonych: „w sercu to smutek o to, ze jusz z wamy pewnie nie bende się weselił ani tysz i widzioł tak to me smuci bardzio bo jestem odłuncony ot was kochani rodzice jak owca od stada i wygnana w pole, a nie wolno jy przijść wjienci”. Kwestia definitywności migracji jest szczególnie poruszająca, gdy ma się w pamięci, że za sprawą rosyjskich cenzorów listy nie dotarły do adresatów i nigdy nie zostały przez nich przeczytane. Piszący wielokrotnie dopytywali się, dlaczego nie dostali odpowiedzi na poprzednie listy, czy doszły wysyłane pieniądze lub szyfkarty, czyli opłacone z góry bilety na statek. Niektórzy podejrzewali, że korespondencja zaginęła, inni upatrywali w braku wieści sygnału, że zostali zapomniani. „I donieś mi jeżeliś odebrała [posłane pieniądze i listy], a nie chcesz mi odpisać czyś sie rozgniewała, czy o mie nie stoisz, bo ja tysz mogę się pogniewać i co ci powiedzieć dobrego, bo w Ameryce dużo żonów można nabyć za małe pieniedze” – pisze do żony autor listu nr 120 z USA.

Mimo wskazanych różnic lektura Listów… może być pouczającym i poruszającym doświadczeniem także dla obecnego pokolenia migrantów. Także badacze współczesnych migracji z pewnością znajdą w tej publikacji wiele informacji, które mogą posłużyć do porównań i pozwolą dogłębniej analizować dzisiejszą emigrację.

Forma wstępu do Listów… nie do końca przypomina publikację naukową w dzisiejszym rozumieniu. Autorzy pozwalają sobie na osobiste komentarze czy pytania retoryczne. Na przykład emocjonalnie podkreślają: „Swoistym zjawiskiem rynku pracy [w USA] jest bezrobocie sezonowe. Aż dziw, jak często ta sprawa występuje! I to gdzie! W wielkich metropoliach, w wielkich zakładach przemysłowych, w kopalniach, w rzeźniach nawet chicagowskich!”, nie wyjaśniając dogłębniej, dlaczego przypadający wtedy kryzys gospodarczy w Stanach Zjednoczonych wywoływał akurat bezrobocie sezonowe. Przygotowując drugie wydanie książki prof. Marcin Kula prawie nie ingerował w tekst, opatrując go jedynie dodatkowym wstępem. W tym wypadku to zapewne jedyne sensowne rozwiązanie. W przyszłości być może zasadne byłoby jednak napisanie na podstawie listów kolejnej książki, która, z jednej strony, z dzisiejszej perspektywy i szerzej opisywałaby rzeczywistość tamtych czasów, a z drugiej, zawierała wybór listów. Wiele ich fragmentów jest bowiem do siebie podobnych, nie tylko, jeśli chodzi o użyte sformułowania, lecz także np. szczegóły opisywanych podróży. Podobnie stało się z dziełem Thomasa i Znanieckiego – w 1995 roku ukazała się jego skrócona wersja pod redakcją i ze wstępem historyka Eli Zaretsky’ego. Taka publikacja mogłaby trafić do jeszcze szerszego grona czytelników i do programów nauczania studentów kilku kierunków, od etnologii i historii po ekonomię. Tymczasem Listy… mogą być wartościową lekturą nie tylko dla badaczy, lecz także dla szerszego grona osób, których osobiście dotyczy zjawisko współczesnych migracji.

 

Bibliografia

Eade J., Drinkwater S., Garapich M. P. (2007). Class and Ethnicity: Polish Migrant Workers in London: Full Research Report. ESRC End of Award Report, RES-000-22-1294. Swindon: Economic and Social Research Council.

Dziembowska J. (red.) (1977). Pamiętniki Emigrantów. Stany Zjednoczone. Warszawa: Instytut Gospodarstwa Społecznego, Książka i Wiedza.

Grabowska-Lusińska I. (2012). Migrantów ścieżki zawodowe bez granic. Studia Migracyjne. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa.

Grabowska-Lusińska I., Okólski M. (2009). Emigracja ostatnia? Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar.

Kuniczak W. S. (2000). My Name is Million: An Illustrated History of Poles in America. New York: Hippocrene Books Inc.

Stasik F. (1985). Polska emigracja zarobkowa w Stanach Zjednoczonych Ameryki 1865-1914. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe.

Thomas W. I., Znaniecki F. (1996). The Polish Peasant in Europe and America. Urbana and Chicago: University of Illinois Press.

Dominika Pszczółkowska